Matko, jak tu zielono. I chłodno. I mży. O tym, że nadal jesteśmy w Australii, przypominają nam dopiero głuche pacnięcia kangurzych łap gdzieś tam, w cieniu paproci drzewiastych.
Wiemy. Takie podsumowania pisze się na początku stycznia, a nie trzydziestego pierwszego – ale my mamy czarny pas w prokrastynacji, więc wcale nie jest tak źle. Mogło być w czerwcu.
U wybrzeży australijskiego miasta Perth znajduje się pasemko lądu spalone przez słońce i wysmagane przez morski wiatr; mały raj dla turystów i dla zwierząt.