Być może niektórzy z was pili sok z marakui, mieli w domu szampon o zapachu passiflory, olej z męczennicy lub sadzonkę granadilli. Prawdopodobnie zaskoczy was jednak informacja, że chodzi o cztery nazwy jednej niezwykle ciekawej rośliny.
Marakuję kupiliśmy z czystej ciekawości na weekendowym targu owocowym w Cairns. Za dwa australijskie dolary można tam kupić trzy do sześciu sztuk. Zosia lubi kwaśne owoce, ja słodkie – okazało się, że marakuja jest doskonałą kombinacją tych dwóch smaków.
Męczennica jadalna (Passiflora edulis) pochodzi z Ameryki Południowej, w Europie ta ciepłolubna roślina jest uprawiana chyba tylko w Portugalii. My po raz pierwszy spotkaliśmy się z dziką, jadalną marakują w północnej Tajlandii, gdzie znajomy zwrócił nam uwagę na drobne pnącze o niezwykłych kwiatkach, od których marakuja wzięła swoją nazwę passiflora (passio – cierpienie, flos – kwiat).
Dlaczego passiflora/męczennica? Części rośliny przypominają podobno narzędzia męki Chrystusa – pylniki to młoty, wąsy czepne – sznury, a prątniczki – korona cierniowa. Do tego dochodzi symbolika liczb – pięć pylników jako pięć ran, trójdzielne ramię jako trzy gwoździe, szyja słupka to jedno ramię krzyża. Nazwa marakuja pochodzi z brazylijskiego określenia marau-ya, czyli coś, co zjadamy jednym połknięciem.
W Cairns można kupić fioletową lub – rzadziej – żółtą odmianę tych owoców. Nie jedliśmy jeszcze żółtej, ale fioletowa jest po prostu … niesamowita. Je się ją podobnie jak owoce granatu, a więc rozcina na pół i wybiera łyżeczką wnętrze: twarde nasionka opakowane w żółty lub zielony soczysty miąższ (który ma nota bene dziwną, glutowatą konsystencję, co jest chyba jedyną wadą marakui). Skórka jest sztywna i niejadalna, a więc nawet te owoce, które są obite i pomarszczone, mogą być w środku zdrowe i smaczne.
Jak smakuje marakuja?
No właśnie – smak. Naprawdę trudno go opisać. To orzeźwiająca, intrygująca, niezwykle aromatyczna mieszanka kwaśnego miąższu i słodziutkiego soku. Tak, jakby agrest lub porzeczki wymieszać z truskawkami lub mango. Marakuja jest zjadana nie tylko na surowo, ale też dodawana do jogurtów, galaretek, kisieli i tortów.
Ostatnio zauważyliśmy, że marakuje rosną dziko praktycznie w całym Cairns – nawet na przydrożnych palmach lub krzakach. Niestety nie zdążyliśmy zrobić zdjęć kwiatów, ponieważ już pojawiły się duże, zielone owoce. Ciekawe, czy dojrzeją, zanim odjedziemy …
Więcej zdjęć na Wikipedii
8 komentarzy
PatTravel
07/08/2015 at 09:29Podoba mi się wasz cykl owocowy
obserwatore
07/08/2015 at 10:04Marakuję odkryłam w Indonezji – robili tam znakomite, orzeźwiające koktajle. Ale, że to owoc męczennicy to nie wiedziałam :)
Eva
07/08/2015 at 10:26Passiflora to chyba inna nazwa passion fruit, prawda? To jeden z moich ulubionych deserowych smakow, mniaaam! Nie wiedzialam, ze sa zolte i fioletowe, wiec trudno mi powiedziec czy mialam okazje sprobowac obie odmiany. Czy macie tez u Was owoc feijoa?
Przedeptane
07/08/2015 at 10:47Tak, to wszystko nazwy tej samej rośliny. Nigdy nie słyszeliśmy o feijoa, a więc dzięki wielkie za zwrócenie nam uwagi – będziemy na niego polować :)
Eva
09/08/2015 at 06:55W Nowej Zelandii bardzo popularne, wiec u Was tez powinny byc! Zobaczcie na polkach z alkoholem, powinniscie znalezc cydr z feijoa. Pycha! :)
Karolina
07/08/2015 at 15:42Miałam przez pewien czas niezłą obsesją na punkcie marakui i dodawałam ją niemalże do każdej owsianki/deseru/smoothie. Nie jadłam jeszcze żółtej odmiany, ale muszę koniecznie spróbować!
Marcin W
11/08/2015 at 10:50Fajny i pozytywny jest ten cykl owocowy! Jeszcze jakby te wszystkie owoce były odrobinę tańsze w Polsce, byłoby cudownie! :)
Przedeptane
11/08/2015 at 10:59Dokładnie :) Do niektórych miejsc, w których byliśmy, tęsknimy właśnie z powodu owoców i potraw niedostępnych w innych częściach świata (albo dostępnych, ale w paskudnej jakości).