Menu

Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu

Wchodzi Franciszek Józef do sali, a tam słoń, wieloryb i stado zebr. To nie dowcip, ale sytuacja, jaka mogła się wydarzyć w najstarszym, największym, najlepszym muzeum przyrodniczym w naszej części Europy.

Zwiedzanie Muzeum Historii Naturalnej rozpoczęliśmy od drugiego piętra przedstawiającego kolejno wszystkie grupy zwierzęce – od meduz, mięczaków i owadów aż po małpy człekokształtne. I od razu na wstępie poczuliśmy, że będzie grubo.

Pomieszczenie wypełniały gabloty z morskimi bezkręgowcami, a ponieważ w XIX wieku trudno było zachować ich miękkie tkanki w nienaruszonym stanie, władze muzeum zlecały wykonywanie kolorowych kopii… ze szkła. Tak, miniaturowy głowonóg na poniższym zdjęciu to koronkowa robota artysty szklarza.

szklana kałamarnica, Muzeum Historii Naturalnej, Wiedeń

Każde kolejne pomieszczenie ukrywało nowe skarby z dalekich lądów lub głębokich oceanów. Poniższy kawał rybska to latimeria – żywa skamieniałość, uważana za wymarłą od 60 milionów lat.

latimeria, Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu

Latimeria była trochę wyjątkiem z reguły, ponieważ motywem przewodnim naszego zwiedzania były spotkania z wymarłymi gatunkami – pojechaliśmy do Wiednia właśnie po to, aby zobaczyć rzadkie okazy zwierząt, które bezpowrotnie zniknęły z powierzchni naszej planety.

Pierwszym z nich był mamutak – madagaskarski struś zwany ptakiem-słoniem, ponieważ dorastał do wysokości 3 metrów i ważył aż pół tony. Ich jaja (zdjęcie po lewej) były do 6 razy większe od jaj współcześnie żyjących strusi (160 jaj kurzych!).

Mamutaki były prawdopodobnie pierwowzorem legendarnego ptaka „rukh” z arabskiej „Księgi tysiąca i jednej nocy” i wyginęły dopiero koło 1000 roku po tym, co na Madagaskarze zaczęli osiedlać się ludzie. Identyczny los spotkał także ptaka dodo (zdjęcie po prawej) z wyspy Mauritius na Oceanie Indyjskim. Ten z kolei wymarł w XVII wieku dzięki połączonym wysiłkom europejskich żeglarzy oraz ich kotów, psów i szczurów.

W końcu dotarliśmy też do naszej ukochanej Oceanii. W wiedeńskim muzeum można podziwiać szkielet nowozelandzkiego ptaka moa, którego pobratymców wybili w XV wieku Maorysi. Kolejne zdjęcia przedstawiają gabloty z gatunkami australijskich papug oraz nowozelandzkich nielotów – kiwi i papug kakapo.

Gwoździem programu był dla nas oczywiście wilk tasmański. Te fascynujące drapieżniki wyginęły dopiero w latach 30. XX wieku, jednak na całym świecie istnieje zaledwie kilkadziesiąt wypchanych okazów, przy czym ten wiedeński należy do najlepiej zachowanych. Mamy porównanie – zwierzak, którego widzieliśmy w muzeum na Tasmanii, przypominał susła uzależnionego od metamamfetaminy.

tygrys tasmański, wilkowór, Muzeum Historii Naturalnej, Wiedeń, Austria

Ale dość tych smutów – podczas zwiedzania trafiały się też różne dziwaczne odkrycia. Na przykład w sali ssaków natknęliśmy się na taką oto mysz przeglądającą się w lustrze.

mysz, taksydermia, muzeum historii naturalnej wiedeń austria

Ponieważ zaś nie władamy językiem Goethego, z pewnym rozbawieniem zauważyliśmy, że niemieckim przyrodnikom podejrzanie dużo fauny kojarzy się ze świniami. Bynajmniej nie poprzestali na śwince morskiej („Meerschweinchen”) i morświnie („Seeschwein”) – po niemiecku jeżozwierz to „Stachelschwein” (kolczasta świnia), diugoń to „Schweinswal” (świnio-waleń), a kapibara to „Wasserschwein” (wodna świnia). W ogóle całe germańskie nazewnictwo zoologiczne jest urocze, co demonstruje następująca infografika.

Po świntuszeniu nadszedł czas na największe okazy w zbiorach wiedeńskiego muzeum – salę ze słoniowatymi i ssakami morskimi.

Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu, Austria

To właśnie tutaj można zrozumieć, dlaczego taksydermia cieszyła się w swoim czasie tak dużą estymą. Rachel Poliquin w swojej książce „The Breathless Zoo” opisała historię i przemiany tej makabrycznej sztuki, której wspięła się na wyżyny popularności właśnie na przełomie XIX i XX wieku. Cytacik:

U schyłku XIX wieku umiejętnie wypchane zwierzęta uznawane były za połączenie wysokiej sztuki i nauki, czyli coś, z czego imperium może być dumne. Dobra taksydermia zależna była od wysokiej jakości skór oraz precyzyjnej wiedzy przyrodniczej, która z kolei oparta była na odkryciach, podróżach, badaniach i podbojach.

 

Galerie wypełnione imponującymi stworami z całego świata stały się więc symbolem pozytywistycznego boomu wiedzy, odkryć i nowych technologii.

Muzeum Historii Naturalnej, Wiedeń, ssaki

Przedstawicielami tego szczytowego okresu są na przykład wiedeńskie dioramy, w których zwierzęta ustawiane są w pieczołowicie odtworzonym wycinku ich naturalnego środowiska. Gablota z zebrami wysypana jest piaskiem i ozdobiona afrykańską roślinnością, na podłodze leżą nawet spreparowane odchody. W kolejnym pomieszczeniu znajduje się wielgachny model europejskiej puszczy – rodzina żubrów stoi wśród buków i dębów, na mchu zastygły sikorki, na pniach i korzeniach można dostrzec dzięcioła, wiewiórkę, czy łasiczkę, spod jednego z konarów wychyla się borsuk.

Muzeum Historii Naturalnej, Wiedeń, zebry

Ale wystarczy już drugiego piętra, schodzimy w dół. Po drodze przebijamy się przez tabun dzieci, które przyszły obejrzeć wystawę czasową poświęconą obecności zwierząt w kulturze, społeczeństwie i sztuce.

Na pierwszym piętrze Muzeum Historii Naturalnej znajdują się pokaźne zbiory mineralogiczne i paleontologiczne. W części poświęconej ewolucji życia na ziemi można podziwiać kopię czaszki ryby pancernej – Dunkleosteusa, największego drapieżnika występującego w morzach późnego dewonu. W innej sali znajduje się z kolei rzadki, kompletny szkielet ogromnego Glyptodona (1 tona masy, proszę państwa). Ten krewniak dzisiejszych pancerników jeszcze 11 tysięcy lat temu żył w Ameryce Południowej, zanim nie pojawili się tam Indianie i nie zrobili z nim porządek.

W ten sposób skompletowaliśmy kolekcję wymarłej megafauny, czyli zwierząt-gigantów, które nie przeżyły kontaktu z ludźmi – w towarzystwie amerykańskiego glyptodona, afrykańskiego mamutaka, azjatyckiego dodo, oceanicznego moa i tygrysa zabrakło jeszcze europejskiego tura czy mamuta. Do obecnie żyjących przedstawicieli megafauny można zaliczyć azjatyckie i afrykańskie słonie czy nosorożce – a i z nimi jest ostatnio raczej krucho.

Jednak nasze zwiedzanie nie skończyło się w mollowym nastroju. W kolejnym pomieszczeniu natknęliśmy się na nieoczekiwaną perełkę, a raczej dar z niebios – meteoryty! Wiele wystawionych okazów pochodzi z terenów Europy (także z Polski), najstarszy spadł bodajże w XV wieku. W gablotach można obejrzeć nie tylko surowe bryły, ale też przekroje, które przyciągają uwagę misternymi strukturami, a czasem nawet tęczowymi kolorami.

W salach z okazami mineralogicznymi można z kolei podziwiać prezenty nadsyłane Franzowi Josefowi z różnych zakątków Austro-Węgier – złoto, srebro i kamienie szlachetne, ale też tonową bryłę soli z Wieliczki. I tu kolejne zwierzakowe intermezzo – w jednej z gablot znajduje się wystawa minerałów, których nazwy pochodzą od zwierząt (kwarcowe tygrysie oko, oczy „kocie” i „wilcze” itp.)

Podsumowanie? Co tu dużo gadać – przez większość czasu czuliśmy się jak dziecko w cukierni. Wiedeńskie Muzeum Historii Naturalnej przypomina wiktoriański wehikuł czasu – to miejscami sentymentalna, miejscami surrealistyczna wycieczka w klimacie książek Juliusza Verne’a, Josepha Conrada, czy Tomkowych serii Alfreda Szklarskiego.

Brawo, Franz. Masz swoje za uszami, ale toto Ci się udało.


Jeżeli wybieracie się do Wiednia, to rzućcie okiem na nasz mini poradnik – co, gdzie, jak w stolicy Austrii :)

1 Comment

  • Jacek
    29/03/2018 at 12:59

    Bardzo podoba mi się ten blog. Bardzo ciekawa tematyka jest tutaj poruszana. Będę częściej na pewno tutaj zaglądać.

    Reply

Dodaj komentarz