Menu

Łamiąca wiadomość. Wbrew wszelkim oczekiwaniom nadal żyjemy.

Skrót wpisu: Tak, żyjemy. Nie, nic nas nie zjadło. Zimno tu, psia mać. Mamy wizę. Na długo. Ale wracamy. Na krótko. Szczegóły poniżej.

Już od dłuższego czasu mnożyły się pytania o nasz dobrostan. Ba – po tym, co któregoś piątku nie wrzuciliśmy na Fejsa kolejnego zdjęcia z serii #piątkowyzwierz, niektóre osoby zaczęły się poważnie zastanawiać, czy nie pożarły nas pająki i spadomisie. Tymczasem u nas wszystko gra, a więc – parafrazując Marka Twaina – pogłoski o naszej śmierci były mocno przesadzone. Chyba jednak nadeszła pora na mały apdejt, tudzież podsumowanie ostatnich kilku miesięcy w Sydnejowicach.

Co się porobiło?

Oj, sporo. Jeżeli śledziliście naszą Twarzoksiążkę, to pewnie znacie historyjkę o tym, jak w ciągu jednego dnia zostaliśmy gospodarzami nowego domku, a Darek – kaleką. Może śledziliście akcję ratunkową małego ibiska, który ostatecznie nie doczekał. Działo się tego o wiele więcej, w wirtualnej szufladzie leżą nam notatki i zdjęcia ze spotkania z Davidem Attenborough w Melbourne, kilku wypadów do okolicznych parków narodowych i koncertów w operze. Co tam, mamy jeszcze tony nieopublikowanych materiałów z ubiegłorocznej Nowej Zelandii i Sri Lanki! Wszystko to kisi się na dysku, ponieważ ostatnio gorąco uściskały nas realia życia na obczyźnie (dla chleba, panie, dla chleba!). Tak czy owak – nie bójta się, blogasek tylko chwilowo musiał zejść na drugi tor, nie damy mu sczeznąć. Zwłaszcza, że Darek dorobił się nowego laptopa, a więc pora zabrać się za wykopaliska w archiwum zdjęć. Na przykład takie:

… lub takie…

Ale my nie o tym. Mamy do przekazania ważniejsze wieści.

Zostajemy!

Największym wydarzeniem tego kwartału jest bezsprzecznie fakt, że otrzymaliśmy nową wizę (tu podziękowania ekipie z Bridge Agency). Cieszcie się, narody, albowiem przedłużamy naszą australijską przygodę o kolejne dwa lata i już teraz głowy nam pękają od pomysłów na to, jak zagospodarować ten czas. Mamy długą listę miejsc, które chcielibyśmy zobaczyć w Nowej Południowej Walii, a jeszcze w tym roku chcielibyśmy się też wyrwać gdzieś na północ, by chociaż na chwilę uciec od sydnejskiej zimy.

Brr!

No tak, już widzimy te uniesione brwi i pobłażliwe prychnięcia. Uwierzcie nam, zima w Sydnejowicach naprawdę daje w kość. Temperatury nie spadają wprawdzie poniżej zera, ale Australijczycy nie odkryli jeszcze takich dobrodziejstw cywilizacji, jak izolacja cieplna budynków, szyby zespolone lub centralne ogrzewanie. Jeżeli na dworze pizga złem, to i w domach Sybir. Mamy więc romantykę rodem z listopadowego noclegu w schronisku PTTK – łazimy po domu w ocieplanych bluzach, zagrzewamy ręce kubkami z herbatą, na noc nie trzeba chować garnków z jedzeniem, bo w lodówce cieplej. Skończyły się czasy barbecue w ogródku, wieczorne spotkania przy papierosku przypominają konferencje Innuitów, a zakup szpetnych butów ugg nagle nie wydaje się aż tak zdrożnym pomysłem. Ostatecznym upokorzeniem jest zaś fakt, że lokalsi bez oporów popylają mroźnym rankiem po chodniku w japonkach. Albo boso. W szortach, Chryste Panie!

Nie o taką Australię walczyliśmy, ale cóż – dobrze wiedzieliśmy, w co się pakujemy. Trzeba zacisnąć szczękające zęby, nałożyć jeszcze jeden sweter i czekać na wiosnę. Powodów jest więcej.

Wracamy!

Otóż znowu skusiły nas promocyjne ceny biletów i pod koniec września zawitamy na chwilę do Ojczyzny – a raczej Ojczyzn, bo trzeba odhaczyć dwa kraje. Nacieszymy się złotą, polską jesienią i złotym, czeskim piwem, odwiedzimy stęsknione rodziny i urzędy podatkowe, może znajdzie się nawet jakiś czas na prelekcyjkę lub dwie. Naszej radości nie mąci fakt, że znowu okazaliśmy się logistycznymi sierotami i zabukowaliśmy bilety powrotne na dzień, w którym mamy iść na koncert. Po europejskiej wycieczce wrócimy więc do Sydney z potężnym, dwudniowym jetlagiem i będziemy mieli niecałe cztery godziny na to, by po kukułczemu zrzucić u kogoś manatki i ogarnąć się na tyle, aby wpuszczono nas do Opery. Nigdy nie słuchaliśmy orkiestry symfonicznej po czterech redbullach, ale wygląda na to, że to będzie ten dzień.

O tem potem, do jesieni daleko. Póki co uzbrójcie się w cierpliwość, praca wre, na dniach zaczniemy prószyć zdjęciami, wpisami i innym ciekawym kątętem. Pozdrowienia z przystanku Sydnejowice – Pizgaczewo!

5 komentarzy

  • yeuop
    06/06/2017 at 20:30

    oni żyją!! ;-)

    Reply
  • cW
    07/06/2017 at 17:24

    Czytam i konstatuje: chlod australijskiej zimy wyostrzyl piora blogowiczow tego tutaj bloga.
    Ale dlaczego 'wbrew wszelkim oczekiwaniom’ ? Dlaczego nie 'zgodnie z oczekiwaniami’ ?
    Przeciez 'No news is good news’ !
    Na chlodne wieczory polecam grzane wino z korzeniami, a na przyszla zime lepiej skontruowany dom :o))
    cW

    Reply
  • Ola
    26/06/2017 at 12:10

    Śledzę Wasze zmagania prawie od początku i jesteście super :) Fajnie, że nowy post się pojawił.

    Reply
    • Przedeptane
      05/07/2017 at 09:20

      Dziękujemy za miłe słowo! Jak to się mówi – zrobiło nam dzień :)

      Reply
  • Jesienne kwiaty
    12/08/2017 at 15:58

    Piękne fotki, robią bardzo duże wrażenie :)

    Reply

Dodaj komentarz