Menu

Czy warto wypożyczyć kampera u Wicked Campers?

To podobnie retoryczne pytanie, jak „Czy warto ciągnąć genitalia po tłuczonym szkle?” Wsiadajcie, zapraszamy do przejażdżki z najgorszą firmą świata.

Kto ma oczy, niechaj czyta, bo oto otwieramy zawory naszej wielomiesięcznej frustracji. Przez kilka kolejnych akapitów – całkowicie wbrew naszym łagodnym naturom – damy w końcu upust dorodnemu wewnętrznemu wkurwowi.

Dlaczego nikt nas nie lubi?

Nasza przygoda z Wicked zaczęła się jeszcze zanim przekroczyliśmy ich zacne progi, dosłownie w kilkadziesiąt minut po wyjściu z samolotu. W grudniu ubiegłego roku wybraliśmy się na wycieczkę do Nowej Zelandii, która miała się zacząć w Christchurch. Od początku było dziwnie, chociaż nie domyślaliśmy się, że za wszystkim stoi własnie nieszczęśliwy wybór środka lokomocji.

Na przestrzeni dosłownie kilkuset metrów między przystankiem autobusu a hostelem, w którym zamówiliśmy nocleg, koło nas zwolniło kilka samochodów. Po pierwszym palcu wystawionym przez okno mogliśmy jeszcze myśleć, że miejscowi chcą nam zasygnalizować, że jesteśmy „number one”, jednak soczyste „fuck off, campers” wkrótce wyprowadziło nas z błędu. Nic to, dotarliśmy, przenocowaliśmy, rano ruszamy do Wicked, wypełniamy dokumentację, odbieramy wymyślnie posprejowanego campera i wio!

I tu kontynuacja. Po kilku godzinach jazdy po autostradzie przestaliśmy już liczyć kierowców, którzy podczas wyprzedzania ściągali szybę i chłodzili środkowe palce w nowozelandzkim zefirze. Może jedziemy zbyt wolno? Może jedziemy za szybko? Niewłaściwy pas? Z takimi przemyśleniami dojechaliśmy do Oamaru, uroczego miasteczka z kolonią pingwinów. I tam przestało być zabawnie.

Może się pościgamy?

Po obejrzeniu wieczornego powrotu ptaków do gniazd odszukaliśmy na Googlach najbliższy camping, który znajdował się spory szmat drogi od miasta. Jeszcze w Oamaru zatrzymaliśmy się na chwilę przy głównej ulicy, by przejrzeć mapy, kiedy koło nas przejechał samochód wypełniony kwiatem miejscowej młodzieży. Chłopcy z uśmiechem zapytali, czy potrzebujemy pomocy, ale podziękowaliśmy, więc pojechali dalej. Wracamy do map i słyszymy, że samochód zawraca. Znowu oni. I tym razem już zauważamy, że ich uśmiechy wcale nie są tak ciepłe, jak nam się wydawało. Nas jest trójka – jeden chop, dwie baby, ich jest piątka, wszyscy ewidentnie zdrowo podpici, w oku niezdrowy błysk. Jeszcze raz dziękujemy za ofertę pomocy, nie reagujemy na jakąś niezrozumiałą odzywkę, coś o przyjezdnych, o camperach. Samochód znika, za plecami słyszymy skrzypienie zawracających opon. Koło naszych drzwi coś ląduje i pęka z dźwiękiem tłuczonego szkła. Butelka.

A no nic. Pakujemy mapy, ryglujemy drzwi i ruszamy. Przez kilka minut jedziemy pustymi ulicami wsłuchując się w warkot silnika drugiego samochodu i okrzyki jego pasażerów. Auto w końcu nas wyprzedza, ale za zakrętem widzimy, że stoi na poboczu, a chłopcy starają się szybko wysiąść i wejść na środek drogi. Robimy łuk, przyspieszamy, oglądamy się za siebie.

Nie, nie odpuścili. Wskakują do auta i dają po gazie.

W końcu wyjeżdżamy z miasta, ale wcale nie czujemy się lepiej. Jedziemy w całkowitej ciemności, GPS pokazuje, że przed nami kilkadziesiąt kilometrów jazdy przez odludzia, po nieoświetlonej szosie z prawie zerowym ruchem. We wstecznym lusterku oślepiają nas długie światła. Nie możemy się zatrzymać, a silnik naszego wiekowego vana raczej nie umożliwi nam widowiskowej ucieczki. Szukamy ulotki z numerami do policji, którą otrzymaliśmy w hostelu.

W końcu po kilkunastu kilometrach słyszymy kilka okrzyków na pożegnanie. Znudziło im się, zawracają. Kamienie spadają z serc. Pozostało pytanie – co to, kutwa, było?

Wicked. Troskliwi jak matka.

Madzi z Sosnowca.

Po kilku dniach docieramy do Auckland, gdzie mieliśmy oddać nasz samochód. Podczas opróżniania i czyszczenia samochodu stwierdzamy, że nie domykają się tylne drzwi. Zgłaszamy usterkę i wypisujemy formularz, przychodzi mechanik, który ocenia koszty i czas naprawy na maks 200 dolców i 15 minut. Podczas wypożyczania płaciliśmy kaucję tysiąc dolarów (2875 PLN), więc na pewno sporo nam oddają.

Tiaa.

Przewiń o dwa miesiące. Wicked Camper ani nie zadzwoni, ani nie napisze. Piszemy więc my i otrzymujemy lakoniczną informację o tym, że sprawa w toku. Good.

Przewiń o kolejny miesiąc. I jeszcze jeden. Aktywizujemy się, liczba naszych maili pęcznieje, ale po drugiej stronie cisza jak opium zasiał.

Próbujemy pisać z innych adresów. Grzecznie prosimy, cierpliwie wyjaśniamy, że tysiąc baksów naprawdę pieszo nie chodzi i że bardzo nam zależy na szybkim wyjaśnieniu i zamknięciu sprawy. Za każdym razem ten sam scenariusz – po kilku tygodniach odpowiedź „sprawa w toku” i koniec komunikacji.

A to jeszcze jeden miesiąc. I jeszcze. Po pół roku otrzymujemy info, że nasz samochód był uszkodzony, więc odliczą koszty naprawy z kaucji. Pytamy, czy przepadła cała kaucja, czy możemy liczyć na jakiś zwrot. Zero odpowiedzi. To było dwa miesiące temu. Dzisiaj, po dziewięciu miesiącach od oddania samochodu, nie mamy ani piniunżków, ani informacji. Zaczynamy więc szperać po forach, gdzie znajdujemy spory klub Anonimowych Backpackerów Wychędożonych Przez Wicked Campers.

Wyjaśnienie

Okazuje się, że w podobnej sytuacji są dziesiątki ludzi. Tysiąc maili, zero reakcji. Prośby i groźby. Czasem – po pół roku – nieoczekiwany zwrot części kaucji na konto, bez wyjaśnienia, bez uzasadnienia. Częściej „czekam od kilkunastu miesięcy, dam znać, jeżeli uda mi się z tym ruszyć”. Kilka osób potwierdza, że Wicked nie chce podawać numeru do działu reklamacji, a komunikacja z działem ruch… przepraszam, OBSŁUGI klienta kończy się na „nie wiem, nie powiem, damy kiedyś znać”. Jednocześnie w końcu odkrywamy, dlaczego jechaliśmy na Nowej Zelandii przez taki kordon środkowych palców oraz jakie nastroje społeczne doprowadziły do naszej ekscytującej nocnej przejażdżki z obsadą filmu „Wzgórza mają oczy”.

Okazało się, że Nowozelandczycy nienawidzą firmy Wicked Campers to do tego stopnia, że rząd oficjalnie wkroczył z nią na wojenną ścieżkę. I mają po temu całkiem dobre powody.

Samochody Wicked często znajdują się w opłakanym stanie technicznym. Raport z australijskiego Queenslandu wykazał, że aż 90% floty Wicked nie nadaje się do użytku drogowego, samochody są przestarzałe i pozbawione podstawowych zabezpieczeń (takich jak ABS, ESC czy poduszki powietrzne). Organizatorzy kampanii na rzecz bezpieczeństwa ruchu drogowego twierdzą, że firma nie tylko maskuje uszkodzenia karoserii naklejkami i nasprejowanymi hasłami, ale wręcz promuje niebezpieczne samochody jako „fun i cool„.

Poszło też o wspomniane hasła, które nieraz niosą treści o zabarwieniu seksistowskim, ksenofobicznym albo obraźliwym dla lokalnej społeczności. Na vanach pojawiają się takie napisy, jak „Uratuj wieloryba – zharpunuj Japońca”, „Fajne nogi – o której się otwierają?” albo „Uśmiechnij się – to druga najlepsza rzecz, jaką możesz zrobić swoimi ustami”. Firma Wicked nie tylko przyciąga dosyć specyficzną klientelę, ale sama też zachęca ją do podróżowania w stylu YOLO (co w sumie robi sens, bo w samochodzie ze zjechanymi klockami hamulcowymi szybko można się przekonać o kruchości ludzkiego istnienia).

Wicked oferuje też zniżki dla klientów, którzy strzelą sobie przy ich kamperze nagą fotkę – siedziby firmy wyklejone są więc zdjęciami golasów pozujących w lasach, przy farmach i na szlakach turystycznych. Ale sama golizna to jeszcze pikuś.

Wiele nowozelandzkich campingów nie jest wyposażonych w publiczne toalety i śmietniki, a więc mogą na nich przebywać wyłącznie samochody z własnym, mobilnym WC. Tego nie uświadczysz w większości kamperów firmy Wicked, co jednak wcale nie przeszkadza jej klientom w odwiedzaniu takich ośrodków (często bez płacenia) i odkładaniu po krzakach najróżniejszych odpadów bio- i niebiologicznych. Ponieważ coraz więcej campingów zakazuje wjazdu camperom tej firmy, kierowcy nieraz parkują pod osłoną nocy na prywatnych posesjach i tam też załatwiają co trzeba.

Podsumowując – wśród wielu miejscowych backpackerzy podróżujący z Wicked mają renomę obscenicznych i głośnych półgłowków, którzy wjadą Ci po pijaku na pole, pojeżdżą na owcach, a rano zostanie po nich tylko kilka butelek, kiepów, poszarpanej bielizny i mgliste wspomnienie gołych pośladków. Trochę niefajnie, n’est-ce pas?

Sytuacja stała się na tyle poważna, że do akcji wkroczyły najpierw lokalne samorządy, a w końcu wspomniany nowozelandzki rząd, który ogłosił plan zbanowania pojazdów firmy ze wszystkich państwowych kempingów. Do podobnych kroków przymierzają się też instytucje w Australii – w 2016 roku stan Queensland ogłosił, że wszystkim samochodom ozdobionym obraźliwymi sloganami zostanie cofnięta rejestracja. W kwietniu 2017 to samo zrobiła Tasmania, stan Victoria zamierza dołączyć jeszcze w tym roku. Wydawca Lonely Planet ogłosił, że informacje o Wicked Campers zostaną usunięte ze wszystkich jego przewodników.

Mamy nadzieję, że nie trzeba już podawać więcej argumentów. Nie mamy w zwyczaju obsmarowywać firm po nieudanym wyjeździe, jednak tym razem nie możemy odpuścić – Wicked Campers zafundowała nam jedno z najgorszych doświadczeń w historii naszych podróży. Jakoś byśmy nawet przełknęli tysiąc dolarów kaucji, gdyby nie tych 9 miesięcy totalnej olewactwa i tumiwisizmu. Już nigdy. Serio. Jeżeli rozważacie skorzystanie z ich usług, to zdecydowanie odradzamy. Nasza ocena to pięć z pięciu krowich placków.

Pozostaje więc pytanie…

Jak nie Wicked, to kto?

Szczere powiedziawszy – ktokolwiek. Lepiej na piechotę.

Ale tak na poważnie, to o wiele wyższy standard za podobnie niskie ceny oferuje spółka Jucy Campers. Stylowe autka można znaleźć w ofercie Hippycamper. Bez problemów pożyczaliśmy samochody od droższych spółek Britz, Avis i Apollo, słyszeliśmy dobre rzeczy o australijskich Mighty Campers. Jeżeli bardzo zależy Wam na niskich kosztach i potraficie trochę poimprowizować, to gorąco polecamy relokacje – dostajecie samochód za darmo, czasem nawet kilka zielonych na benzynę, i macie za zadanie przejechać w ciągu kilku dni z punktu A do punktu B. Profit. Codziennie aktualizowaną listę relokacji znajdziecie tutaj: LINK. Trzymamy kciuki i kierownice.

Aha, a wszystkich menedżerów i pracowników Wicked Campers pozdrawiamy serdecznym „cukier wam w bak” i życzymy, aby nadepnęli na Lego. Bosą stopą.


Wpis nie zawiera lokowania produktu, zawiera za to mnóstwo mieszania produktu z błotem. Pozostałe spółki polecamy ze szczerego przekonania, nikt nam za to nie płaci. A szkoda.

 

17 komentarzy

  • Paveu Gra
    22/08/2017 at 11:58

    ale żeby boso? w lego? okrutne.

    Reply
    • Przedeptane
      22/08/2017 at 13:44

      Nie ma zmiłuj!

      Reply
  • Karolina
    22/08/2017 at 12:35

    Zapłaciliście kaucję w gotówce czy kartą kredytową? Miałam taką samą sytuację wynajmując auto w Dubaju, przez hotel (firma Bhutta Cars, szczerze odradzam). Na szczęście zaliczka (1500zł) poszła z karty kredytowej i udało mi się ją odzyskać dzięki procedurze chargeback. Poczytajcie w internecie, baaaardzo skuteczne narzędzie.

    Reply
    • Przedeptane
      22/08/2017 at 13:46

      Bardzo dobry pomysł – ale czy tam nie ma jakiegoś ograniczenia czasowego? Od wpłacenia kaucji minęło już 10 miesięcy…

      Reply
      • Karolina
        22/08/2017 at 13:51

        Szczerze mówiąc nie wiem, ale zawsze warto próbować. Ja załatwiałam to chyba 3 miesiące po fakcie. Musielibyście pójść do banku, który wydał kartę. Przynieście im wszystkie dokumenty, które macie, nawet wydrukowane maile. I nie dajcie się zbyć. Pan z banku mówił mi, że to się nie uda, bo na dokument potwierdzający wynajęcie auta był nieczytelny. Na szczęście Visa miała inne zdanie :) Cała procedura trwała 2 miesiące, ale wymagała tylko tej jednej wizyty w banku

        Reply
  • Ewa
    22/08/2017 at 15:32

    polecam w NZ Lucky Rentals, tanio i calkiem komfortowo. co prawda naczytalysmy sie z kolezanka sporo zlych opinii, ale w efekcie okazali sie bardzo w porzadku, a camper mimo ze stary to bardzo sprawny ? bardzo mile wspomnienia!

    Reply
  • John
    23/08/2017 at 09:45

    Dlaczego wybraliście tą firmę?? Tanio było??
    Jest takie powiedzenie w języku angielskim: You only get what you paid for.

    Reply
    • Przedeptane
      24/08/2017 at 00:16

      Wcześniej wypożyczaliśmy u nich na Tasmanii i nie było większych problemów (tylko jedna pani odmówiła nam wjazdu na posesję po tym, co zobaczyła napis na samochodzie). Postanowiliśmy dać im jeszcze jedną szansę i mamy za swoje :) Nic to, mądry Polak po szkodzie.

      Reply
  • Pawel
    23/08/2017 at 21:01

    Hej
    Pracowalem jako mechanik w wicked campers Sydney depot!!!
    Spedzilem tam ponad rok?
    Uwaga. poznalem wlasciciela osobiscie…
    Nie oddawanie bonda to normalna Praktyka John wlasciciel firmy to facet ktory z premedytacja okrada bacpakersow z europy.
    Jego tekst to : Fuck them as long as the are not ozzy I am not gonna pay them.
    Motywuje to tym ze europejczycy nie beda chcieli wydawac forsy na prawnika.
    Stan vanow to mega syf oszczednosc na wszystkim ,najtansze zamienniki opony itd.
    Kiedy pracowalem u niego mial okolo 1000 aut tylko w australii…
    Na okres swiateczny i Nowy rok wszyskie byly wynajete a w depot sydney stala kolejka okolo 100 osob ktorym zabraklo samochodow.
    Oczywiscie na wniosek poszkodowanych o zwrocie bonda John mowil Fuck Them!!!
    Mam takich historii ze czterdziesci do opowiedzenia .
    Zgadzam sie na publikacje mojego wpisu i moge dodac cos wiecej ..
    Wszystko po to zeby ludzie nie marnowali sobie pieknego czasu ktory moga spedzic a au na wicked campers ktory zniszczy im ten czas.
    Pawel

    Reply
    • Przedeptane
      24/08/2017 at 00:10

      Dzięki za ten komentarz (i kolejne podniesienie ciśnienia:)). Naprawdę nie rozumiemy, jak z takim podejściem udaje im się jeszcze utrzymać na rynku.

      Reply
    • jo
      22/10/2023 at 09:13

      no piekne. czysty angliczanizm. kwint esencja

      Reply
  • Robert
    25/08/2017 at 09:56

    my postawiliśmy na tańsze rozwiązanie, zwykły samochód + namiot i było bardzo fajnie, nawet z dwójką dzieciaków dało rady :)
    samochód mieliśmy z firmy Apex – mają niezłe ceny, ale samochody 5-letnie albo starsze

    Reply
  • Marek
    28/08/2017 at 21:20

    Świetny blog. Bardzo podobają mi się tego typu blogi. Uwielbiam oglądac zdjęcia z podróży.

    Reply
  • balajanek
    07/09/2018 at 17:39

    Świetnie napisane. Poza tym zawczasu wyleczyłem się z wynajmu. Pozdrawiam.

    Reply
    • Przedeptane
      08/09/2018 at 13:32

      Dziękować :) Cieszymy się, że mogliśmy pomóc.

      Reply
  • janusz
    08/01/2023 at 09:46

    n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych
    drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie
    mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi
    department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to
    bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje
    mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej.
    gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w
    cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US.
    leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje.
    komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby
    znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i
    zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja
    wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi,
    jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje.
    meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac
    wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z.
    jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie
    po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam
    kosztuje 180.

    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja
    tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami,
    empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny
    upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie.
    wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali
    mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja
    to ignoruje.

    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego
    nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i
    tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza
    surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie
    sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich
    3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i
    normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas
    odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do
    mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma
    ameby

    Reply
  • janusz
    26/08/2023 at 11:25

    sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:

    konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam po glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
    konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
    dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
    a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, madchen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….

    Reply

Dodaj komentarz